1.11.
Śmierć to jest fakt. Co potem – tylko wyobrażenie. Po naszej stronie zostają
wspomnienia, które zacierają się, łączą z opowieściami, przeobrażają. Po
drugiej stronie jest niepewność, budząca lęk. A może tam jest dobrze? To
dobrze, na które mam nadzieję, a przecież z czegoś nadzieja się bierze. Może
tam jest lepiej, którego nawet nie potrafię sobie wyobrazić.
2.11.
Jestem pod wrażeniem obserwacji, jak fajny człowiek przemienia się pod
wpływem świeżo nabytej władzy, w obcego. Nigdy dotąd nie miałam okazji
oglądania tego z bliska. Brak kontaktu, współpracy, dominacja i bezradność
podwładnych. Błahy problem nie został rozwiązany z powodu niekompetencji i
pychy.
3.11.
Pan Waldek. Inteligentny i zabawny, każdą rzecz, którą robi wykańcza jak Michał
Anioł Pietę. Przypadek niezwykły. Wbrew doświadczeniu facet, który słyszy i
reaguje. Nie chcę zalać tego zjawiska przymiotnikami, żeby nie uczynić go
trywialnym.
4.11.
Praca, która jest hobby, stanowi wentyl bezpieczeństwa dla mojej
biednej głowy. Jeżeli jednego zagadnienia dotyczy więcej niż jedna ustawa i dodatkowo
one się wykluczają, to która jest ważniejsza? Czy któraś może być?
5.11.
Doctor Strange, tak trudno jest jeszcze zaskoczyć, ale znowu się udało.
W tym filmie jest znacznie więcej niż tylko ekranizacja komiksu - nawiązania,
puszczanie oka do widza, sporo komizmu. Oczywiście za sprawą Benedicta
Cumberbatcha, jemu to ładnie wychodzi.
Odskocznia od szalonego świata, bardziej szalona niż on, ale za to na
pewno nieprawdziwa.
6.11.
Nawet najbardziej pozytywnie nastawieni zawodzą, kiedy górę bierze
przymus forsowania własnego zdania. Po tylu latach obrastania w doświadczenia
wciąż mnie to dotyka. Po co ta potrzeba akceptacji? Dlaczego pragnę
zrozumienia?
Nie chcę wypracować pancerza na wszystko.
7.11.
Przylecieli, a ja cały dzień w kopalni.
8.11.
Dziewczyna w wieku Zosi jest chora na raka mózgu. Niepokój wzbudziło podwójne widzenie. Ma czternaście lat, jest już po operacji usunięcia guza i po
pierwszej chemii. Przed nią jeszcze trzy. Miała życie nastolatki, pełne wygłupów,
rozterek i szkolnych zmartwień, które zatrzymało się nad śmiercią. Żeby jej
uniknąć musi teraz przejść przez kilka piekieł.
Nie ma sposobu, aby wyobrazić sobie te piekła.
9.11.
45 prezydent USA. Całe
popołudnie i wieczór oglądałam programy na jego temat, dyskusje, prognozy. To
jest kolejne zjawisko z ostatnio oszałamiających. Mamy chyba gwałtowny i
nieuchronny koniec liberalizmu, stary porządek pochłania gotująca się siła.
Zapewne nie jest nowa, a historia zatoczyła kolejne koło. Jak niebezpiecznie
będzie teraz?
10.11.
W pracy, która jest moim hobby, następna niespodzianka. Zastałam
przemiłą koleżankę całą we łzach. I znów okazuje się, ze dorośli ludzie
zachowują się jak dzieci, jakieś pomówienia, oskarżenia, kłótnie. Wszędzie
pełno wariatów.
Trzeba zachować godność i spokój.
11.11.
Święto Niepodległości. Mam nadzieję, że marsze i pochody nie powpadają
na siebie i nie będą chciały pokazać, kto bardziej Polskę kocha.
Znowu rodzinny obiad z Jerzykiem i Selene. Potem granie w Scrabble po
angielsku (wygrała S.) i po polsku (wygrał J.). Rozmowy, plany. Bardzo
przyjemnie. Lęki na bok, chociaż na chwilę.
12.11.
Selene poleciała do domu, Jerzy już jest nasz. Całą sobotę nasz. I niedzielę też.
13.11.
Od rana gotowanie, bo rodzice przychodzą na obiad. Wpadli na pomysł,
żeby pojechać w maju do Londynu. Udało mi się wybić im to z głowy.
14.11.
Cały dzień w pracy.
15.11.
Już całkiem smutno, Jerzy się pakuje, jedną nogą w samolocie.
16.11.
Obniżono wiek emerytalny. Na całym świecie kraje rozwinięte go podnoszą,
a w Polsce rząd obniża.
A co, kto im zabroni.
17.11.
Jeden człowiek znał miejsca, które bardzo były wrażliwe na ból.
Ponieważ nie ma już możliwości aby mógł zbliżyć się do nich, poszukał podobnych
u własnego dziecka.
Łatwo jest ranić najbliższych, to bardzo popularne.
18.11.
Dużo dziś mówi się o deportacji ateistów, prawosławnych i muzułmanów
(przy ich niechęci do podpisania odpowiedniej deklaracji), pomyśle posłanki PiS
Beaty Mateusiak-Pieluchy. Niewątpliwie pani poseł zaistniała medialnie.
Deportacja (za
Wikipedią) to przymusowe przesiedlenie osoby lub grupy osób, dokonywane jako kara,
w celach politycznych lub jako forma represji. Deportacja całych grup etnicznych może mieć charakter "czystki etnicznej", mającej na celu ujednolicenie narodowościowe (lub wyznaniowe)
danego terytorium. Deportacja bywa również
utożsamiana z zesłaniem (katorgą).
Brawo.
19.11.
12 godzin w pracy. Zdarzają się fajni ludzie, niektórzy żartują,
najbardziej rozgadani są ci, którzy przynoszą recepty weterynaryjne. Już nawet
zdjęcie Azji zdarzyło mi się pokazywać. Poza tym, nieprawdopodobne zmęczenie.
Miałam 140 pacjentów.
20.11.
Dzień odpoczywania. Teraz dopiero mogę go porządnie docenić, nabiera znacznie
lepszego smaku.
21.11.
Spotkanie w Warszawie w Ministerstwie Zdrowia. Jestem pełna nadziei, ponieważ nasi interlokutorzy obiecali
wziąć wszystkie uwagi do serca.
Zakupy w Fashion House nie udały się. Puste galerie, ze znudzonymi ekspedientkami
są bardzo przygnębiające. Ceny rzeczy, które mi się podobają – zaporowe.
22.11.
Wizyta u onkologa, znowu zaczyna się diagnostyka. Pod gabinetem pełno
kobiet, ale tam gdzie chodzę, jeszcze nie jest najgorzej. Mam szczęście.
23.11.
Cały dzień bolał mnie brzuch, leki trochę pomagały, ale tkwił ten
brzuch w mojej głowie (może głowa w brzuchu?) i bolał. Brzuch –
siedlisko wszelkiego stresu.
24.11.
Wyszłam z Azją na ostatni dziś spacer o 22. Na osiedlu było pusto i
cicho, usłyszałam śpiewanie. Ktoś zbliżał się, jego głos rozlegał się coraz
wyraźniej. Kiedy nas zobaczył ściszył i przechodząc uśmiechnął się do mnie.
Przeszedł energicznie. To był młody chłopak. Kiedy zaczął oddalać się aleją
między blokami znów zaczął śpiewać, coraz głośniej, a potem pełnym głosem jakąś
piękną piosenkę po angielsku, trochę balladę. Stałyśmy i patrzyłyśmy za nim bez
ruchu, nawet, kiedy zniknął już z oczu, chociaż dalej go było słychać. A potem
tylko wydawało mi się, że go słyszę, a już tylko mi w głowie śpiewał. I znowu
było pusto i cicho. Kompletna magia.
25-27.11.
Nie do wiary, ale w ciągu tych trzech dni pracowałam 36 godzin. Nogi
mnie bolą i nie mam nic więcej do powiedzenia.
28.11.
Całe popołudnie i wieczór – wolne. Przyniosłam pudełka z piwnicy, zawczasu
naszykowane i zapakowałam jedno prezentami na Mikołaja i Gwiazdkę, a drugie
jedzeniem i innymi klamotami Jerzyka. Najważniejsze, to nie zapomnieć wyjąć na
koniec rzeczy z lodówki, ale chyba mi to nie grozi, bo jak ją otwieram, to nie
ma gdzie szpilki wetknąć.
29.11.
Śnieg zaczął padać i natychmiast powstało na drogach lodowisko.
Samochody w korkach, dzięki czemu bezpieczniej, ale i tak jest koszmarnie
ślisko. Byle górka i już nie do pokonania.
A z drugiej strony zrobiło się jasno, czysto i świątecznie. Pamiętam
taką zimę, kiedy zaspy stały wzdłuż jezdni wysokie na metr, a w nich
poprzebijane były korytarze, żeby można było przejść na drugą stronę ulicy.
Śnieg ubity leżał na chodnikach, Stare Miasto stało całe białe, zrobiłam wtedy
dużo zdjęć, jak pocztówek. Słońce świeciło i odbite od śniegu całkowicie
oślepiało, pamiętam zimne policzki i niebieską, puchową kurtkę, bardzo ciepłą.
Mróz aż trzeszczał, skrzypiało pod nogami a ja miałam kilkanaście lat.
Schodziłam z kimś Bernardyńską i nagle na chodniku przed nami pojawił
się galopujący z wysiłkiem pod górę koń, owiany kłębami pary. Schowaliśmy się w
bramie, która na szczęście była tuż obok, a on przeleciał koło nas jak
rozpędzona lokomotywa.
30.11.
Zosia pisze jutro drugi etap olimpiady z angielskiego, a wcześniej ma
sprawdzian z matematyki. Sama nie wie czego się bardziej boi. Przeżywam z nią
szkołę, przypominam sobie te same uczucia. Moje doświadczenie jednak na
niewiele się przydaje, tłumaczenie, że jeśli coś się nie uda, to nie jest
koniec świata, nie przekonuje jej, wie swoje. Tyle trzeba lat, żeby nabrać
dystansu.