czwartek, 1 grudnia 2016


1.11.
Śmierć to jest fakt. Co potem – tylko wyobrażenie. Po naszej stronie zostają wspomnienia, które zacierają się, łączą z opowieściami, przeobrażają. Po drugiej stronie jest niepewność, budząca lęk. A może tam jest dobrze? To dobrze, na które mam nadzieję, a przecież z czegoś nadzieja się bierze. Może tam jest lepiej, którego nawet nie potrafię sobie wyobrazić.

2.11.
Jestem pod wrażeniem obserwacji, jak fajny człowiek przemienia się pod wpływem świeżo nabytej władzy, w obcego. Nigdy dotąd nie miałam okazji oglądania tego z bliska. Brak kontaktu, współpracy, dominacja i bezradność podwładnych. Błahy problem nie został rozwiązany z powodu niekompetencji i pychy.

3.11.
Pan Waldek. Inteligentny i zabawny,  każdą rzecz, którą robi wykańcza jak Michał Anioł Pietę. Przypadek niezwykły. Wbrew doświadczeniu facet, który słyszy i reaguje. Nie chcę zalać tego zjawiska przymiotnikami, żeby nie uczynić go trywialnym.

4.11.
Praca, która jest hobby, stanowi wentyl bezpieczeństwa dla mojej biednej głowy. Jeżeli jednego zagadnienia dotyczy więcej niż jedna ustawa i dodatkowo one się wykluczają, to która jest ważniejsza? Czy któraś może być?

5.11.
Doctor Strange, tak trudno jest jeszcze zaskoczyć, ale znowu się udało. W tym filmie jest znacznie więcej niż tylko ekranizacja komiksu - nawiązania, puszczanie oka do widza, sporo komizmu. Oczywiście za sprawą Benedicta Cumberbatcha, jemu to ładnie wychodzi.
Odskocznia od szalonego świata, bardziej szalona niż on, ale za to na pewno nieprawdziwa.

6.11.
Nawet najbardziej pozytywnie nastawieni zawodzą, kiedy górę bierze przymus forsowania własnego zdania. Po tylu latach obrastania w doświadczenia wciąż mnie to dotyka. Po co ta potrzeba akceptacji? Dlaczego pragnę zrozumienia?
Nie chcę wypracować pancerza na wszystko.

7.11.
Przylecieli, a ja cały dzień w kopalni.

8.11.
Dziewczyna w wieku Zosi jest chora na raka mózgu. Niepokój wzbudziło podwójne widzenie. Ma czternaście lat, jest już po operacji usunięcia guza i po pierwszej chemii. Przed nią jeszcze trzy. Miała życie nastolatki, pełne wygłupów, rozterek i szkolnych zmartwień, które zatrzymało się nad śmiercią. Żeby jej uniknąć musi teraz przejść przez kilka piekieł.
Nie ma sposobu, aby wyobrazić sobie te piekła.

9.11.
 45 prezydent USA. Całe popołudnie i wieczór oglądałam programy na jego temat, dyskusje, prognozy. To jest kolejne zjawisko z ostatnio oszałamiających. Mamy chyba gwałtowny i nieuchronny koniec liberalizmu, stary porządek pochłania gotująca się siła. Zapewne nie jest nowa, a historia zatoczyła kolejne koło. Jak niebezpiecznie będzie teraz?

10.11.
W pracy, która jest moim hobby, następna niespodzianka. Zastałam przemiłą koleżankę całą we łzach. I znów okazuje się, ze dorośli ludzie zachowują się jak dzieci, jakieś pomówienia, oskarżenia, kłótnie. Wszędzie pełno wariatów.
Trzeba zachować godność i spokój.

11.11.
Święto Niepodległości. Mam nadzieję, że marsze i pochody nie powpadają na siebie i nie będą chciały pokazać, kto bardziej Polskę kocha.
Znowu rodzinny obiad z Jerzykiem i Selene. Potem granie w Scrabble po angielsku (wygrała S.) i po polsku (wygrał J.). Rozmowy, plany. Bardzo przyjemnie. Lęki na bok, chociaż na chwilę.

12.11.
Selene poleciała do domu, Jerzy już jest nasz.  Całą sobotę nasz. I niedzielę też.

13.11.
Od rana gotowanie, bo rodzice przychodzą na obiad. Wpadli na pomysł, żeby pojechać w maju do Londynu. Udało mi się wybić im to z głowy.

14.11.
Cały dzień w pracy.

15.11.
Już całkiem smutno, Jerzy się pakuje, jedną nogą w samolocie.

16.11.
Obniżono wiek emerytalny. Na całym świecie kraje rozwinięte go podnoszą, a w Polsce rząd obniża.
A co, kto im zabroni.

17.11.
Jeden człowiek znał miejsca, które bardzo były wrażliwe na ból. Ponieważ nie ma już możliwości aby mógł zbliżyć się do nich, poszukał podobnych u własnego dziecka.
Łatwo jest ranić najbliższych, to bardzo popularne.

18.11.
Dużo dziś mówi się o deportacji ateistów, prawosławnych i muzułmanów (przy ich niechęci do podpisania odpowiedniej deklaracji), pomyśle posłanki PiS Beaty Mateusiak-Pieluchy. Niewątpliwie pani poseł zaistniała medialnie.
Deportacja (za Wikipedią) to przymusowe przesiedlenie osoby lub grupy osób, dokonywane jako kara, w celach politycznych lub jako forma represji. Deportacja całych grup etnicznych może mieć charakter "czystki etnicznej", mającej na celu ujednolicenie narodowościowe (lub wyznaniowe) danego terytorium. Deportacja bywa również utożsamiana z zesłaniem (katorgą).
Brawo.

19.11.
12 godzin w pracy. Zdarzają się fajni ludzie, niektórzy żartują, najbardziej rozgadani są ci, którzy przynoszą recepty weterynaryjne. Już nawet zdjęcie Azji zdarzyło mi się pokazywać. Poza tym, nieprawdopodobne zmęczenie. Miałam 140 pacjentów.

20.11.
Dzień odpoczywania. Teraz dopiero mogę go porządnie docenić, nabiera znacznie lepszego smaku.

21.11.
Spotkanie w Warszawie w Ministerstwie Zdrowia. Jestem pełna nadziei, ponieważ nasi interlokutorzy obiecali wziąć wszystkie uwagi do serca.
Zakupy w Fashion House nie udały się. Puste galerie, ze znudzonymi ekspedientkami są bardzo przygnębiające. Ceny rzeczy, które mi się podobają – zaporowe.

22.11.
Wizyta u onkologa, znowu zaczyna się diagnostyka. Pod gabinetem pełno kobiet, ale tam gdzie chodzę, jeszcze nie jest najgorzej. Mam szczęście.

23.11.
Cały dzień bolał mnie brzuch, leki trochę pomagały, ale tkwił ten brzuch w mojej głowie (może głowa w brzuchu?) i bolał. Brzuch – siedlisko wszelkiego stresu.

24.11.
Wyszłam z Azją na ostatni dziś spacer o 22. Na osiedlu było pusto i cicho, usłyszałam śpiewanie. Ktoś zbliżał się, jego głos rozlegał się coraz wyraźniej. Kiedy nas zobaczył ściszył i przechodząc uśmiechnął się do mnie. Przeszedł energicznie. To był młody chłopak. Kiedy zaczął oddalać się aleją między blokami znów zaczął śpiewać, coraz głośniej, a potem pełnym głosem jakąś piękną piosenkę po angielsku, trochę balladę. Stałyśmy i patrzyłyśmy za nim bez ruchu, nawet, kiedy zniknął już z oczu, chociaż dalej go było słychać. A potem tylko wydawało mi się, że go słyszę, a już tylko mi w głowie śpiewał. I znowu było pusto i cicho. Kompletna magia.

25-27.11.
Nie do wiary, ale w ciągu tych trzech dni pracowałam 36 godzin. Nogi mnie bolą i nie mam nic więcej do powiedzenia.

28.11.
Całe popołudnie i wieczór – wolne. Przyniosłam pudełka z piwnicy, zawczasu naszykowane i zapakowałam jedno prezentami na Mikołaja i Gwiazdkę, a drugie jedzeniem i innymi klamotami Jerzyka. Najważniejsze, to nie zapomnieć wyjąć na koniec rzeczy z lodówki, ale chyba mi to nie grozi, bo jak ją otwieram, to nie ma gdzie szpilki wetknąć.

29.11.
Śnieg zaczął padać i natychmiast powstało na drogach lodowisko. Samochody w korkach, dzięki czemu bezpieczniej, ale i tak jest koszmarnie ślisko. Byle górka i już nie do pokonania.
A z drugiej strony zrobiło się jasno, czysto i świątecznie. Pamiętam taką zimę, kiedy zaspy stały wzdłuż jezdni wysokie na metr, a w nich poprzebijane były korytarze, żeby można było przejść na drugą stronę ulicy. Śnieg ubity leżał na chodnikach, Stare Miasto stało całe białe, zrobiłam wtedy dużo zdjęć, jak pocztówek. Słońce świeciło i odbite od śniegu całkowicie oślepiało, pamiętam zimne policzki i niebieską, puchową kurtkę, bardzo ciepłą. Mróz aż trzeszczał, skrzypiało pod nogami a ja miałam kilkanaście lat.
Schodziłam z kimś Bernardyńską i nagle na chodniku przed nami pojawił się galopujący z wysiłkiem pod górę koń, owiany kłębami pary. Schowaliśmy się w bramie, która na szczęście była tuż obok, a on przeleciał koło nas jak rozpędzona lokomotywa.

30.11.

Zosia pisze jutro drugi etap olimpiady z angielskiego, a wcześniej ma sprawdzian z matematyki. Sama nie wie czego się bardziej boi. Przeżywam z nią szkołę, przypominam sobie te same uczucia. Moje doświadczenie jednak na niewiele się przydaje, tłumaczenie, że jeśli coś się nie uda, to nie jest koniec świata, nie przekonuje jej, wie swoje. Tyle trzeba lat, żeby nabrać dystansu.