29.07.
Już podróż samolotem jest dla
mnie sporym wydarzeniem, ponieważ mimo wiedzy, że miliony latają bezkolizyjnie,
oraz własnego doświadczenia, instynkt nadal mnie ostrzega, że to coś nie tak.
Najważniejsze jest jednak dzisiaj spotkanie z Jerzykiem i Selene, chociaż
Londyn wdziera się bezpardonowo i próbuje zająć główne miejsce. Selene
natychmiast łapie nasze fale, jakbyśmy znały się od lat.
30.07.
Londyn, Londyn, wczoraj 30 kilometrów, dzisiaj 25, czego te iphony nie
potrafią sprawdzić. Bolą mnie stopy, ale nie myślę o tym. Chcemy jak najwięcej
zobaczyć i poczuć. Na razie natłok wrażeń, wszystko ciekawe.
W „księgarni Jerzyka” Waterstones
dziś w nocy odbywa się wielka inauguracja nowej części Harry Pottera. Jerzy
pracował po południu przy organizacji imprezy, a późnym wieczorem i my
pojechałyśmy na Piccadilly. Kolorowy, poprzebierany za postacie z powieści
radosny tłum fanów.
O północy gromkie Sto lat! dla Harry’ego z okazji urodzin i
wręczanie książek każdemu cierpliwemu czytelnikowi.
31.07.
Tu jest bardzo zielono, wiele rozległych parków odświeża miasto. Na
ulicach drzewa oliwne stoją
w wielkich donicach, a miłorzęby rosną, jak u nas
lipy. To ten wspaniały klimat, brak mrozów.
Dzień w galeriach, które może pokazać tylko „miejscowy”; są zbyt małe,
żeby o nich pisać
w przewodnikach. Zaskakujące rzeźby, obrazy, nie ma ludzi,
można podziwiać w spokoju.
Selene w nocy poleciała do Rio
fotografować sportowców na Igrzyskach olimpijskich. Po trzech dniach nieomal
bez przerwy razem, bez niej Londyn nie będzie już ten sam.
1.08.
Wędrówki z Jerzykiem, dzisiaj śladami
Sherlocka. Uważam, że teraz, bez wszystkich mniej lub bardziej związanych z
nami osób, nasza trójka jest bytem idealnym. Z nikim nie porozumiewam się tak
intuicyjnie. Greenwich, park, rozmowy.
2.08.
Sherlock Holmes Museum. British Museum. Kiedy
już nie mogę iść, siadam, a potem znowu idę dalej. Moje ulubione miejsce to
fotele w „księgarni Jerzyka”. Sześć pięter cichej, przyjaznej przestrzeni,
gdzie można rozsiąść się wygodnie (zdrzemnąć) albo czytać. Ja oglądałam albumy dotyczące fotografii. Znaczna część jednego piętra to rajski ogród z albumami; malarstwo,
architektura, ogród, artyści, style i fotografia - crème de la crème.
3.08.
Kew Gardens, po metrze, najbardziej mnie zachwyca. Szczególnie część
parkowa, gdzie na rozległym trawniku rosną ogromne drzewa. Zwykle żyją na
mniejszej powierzchni, wśród innych roślin, są bardziej smukłe i mniej okazałe.
Tutaj rozkładają swoje korony jak damy wielkie balowe suknie.
Tate Modern nie do zapomnienia. Moje dzieci i sztuka nowoczesna, nie
da się zachować powagi.
4.08.
Zosia przeciągnęła mnie przez
całe Muzeum Historii Naturalnej, niekiedy wracając w te same miejsca, żeby
zobaczyć coś jeszcze raz. Przeleżałam potem w Waterstones dwie godziny na
kanapie. Obie nie miałyśmy już siły, więc już
z Jerzykiem wsiedliśmy w pierwszy autobus i dojechaliśmy nieoczekiwanie
na Abbey Road. Moje uczucie do tego miasta, poza całą jego skomplikowaną urodą,
podsyca nieustanne kojarzenie nazw ulic, dzielnic, widoków z literaturą, filmem
i muzyką. Jakbym spotykała znajomych z różnych okresów swojego życia. Szekspir, Arthur Conan Doyle, Herbert
George Wells, Agatha Christie, Charles Dickens, John Galsworthy. Sherlock, Bond, Soames Forsyte, Paddington,
Mary Poppins, Harry Potter, Sweeney Todd. The Beatles, Coldplay. Londyn nieustannie
jako tło historyczne, jako źródło. Muzyka jest w sklepach, restauracjach,
pubach, w metrze na saksofonie ktoś grał Billie Jean, innym razem kobieta
śpiewała jak Amy.
5.08.
Dzień rozstania. Zawsze trochę
smutny. Jerzyk zostaje sam. Może i dobrze, weźmie się spokojnie do pracy
magisterskiej.
6.08.
Uważam metro za dowód konstrukcyjnego
geniuszu człowieka, podobnie jak mosty. Jak loty w kosmos, albo inżynieria
genetyczna. Ktoś wziął na siebie odpowiedzialność za to, że pod miastem, pod
rzeką, wykopie sieć tuneli i połączeń między nimi, po których z ogromną
prędkością popędzą pociągi wzbudzając oszałamiający, gorący wiatr, rozwiewający
wszystkim włosy na peronie i nic się nie stanie. Ktoś obliczył, zaufał temu,
wziął łopatę i poszedł kopać. A teraz miliony ludzi bez najmniejszej refleksji,
bez lęku wlewają się tam i wylewają każdego dnia i nocy, kompletnie nie
doceniając swojego niezwykłego szczęścia.
7.08.
Ogromna już nie liczba, a ilość ludzi, żyje w Londynie. Jest sunącą,
drgającą przy skrzyżowaniach, przenikającą się, prącą do przodu albo zmuszaną
do ruchu, masą cząstek. Nieszczęścia są w tej masie jak wyrwy, natychmiast
wyrównywane sunącą lawą. Pięć osób, dziesięć osób, dwadzieścia, sto, tysiąc.
Garść fasolek w fasolowym morzu. Ale każda z nich ma oczywiście swoje odrębne
życie, przekonanie o indywidualności, poczucie sprawczości.
8.08.
Brexit to tylko jakaś tam
nierówność, turbulencja. Londyn strawi i to. Odwiedziłam go w dobrym momencie
mojego życia. Jest jak trudna miłość, warta wysiłku.
9.08.
Zośka w nowych okularach. Patrzy
w lustro, ogląda, myśli, kwituje „Pasują mi do tapety w telefonie.”
10.08.
Philip Roth – Everyman: „może
chciał przez malowanie uciec od świadomości, że człowiek rodzi się do życia, a
w zamian umiera”.
11.08.
Zosia pojechała do Kudowy Zdroju
z ojcem i znajomymi. Zostałyśmy same z Azją. Sierpień w mieście, romantycznie,
o poranku melancholijne mgły jesieni na horyzoncie. I Trouble Coldplay.
12.08.
„Dobry nurek to i po miesiącu
wypłynie.”
13.08.
„Babel”, Iñárritu. Wydawało mi
się, że wiem czego się spodziewać po obejrzeniu Amores perros i 21 gramów, ale
film znowu mnie zaskoczył, znalazły się w nim sceny, jakich nie oczekiwałam już w kinie. Poruszające do samego spodu. Emocje są wszędzie podobne, niezależnie
od kultury, czasów i żyją własnym życiem, nawet przeciwko nam. Myślimy naiwnie,
że tylko my tak intensywne odczuwamy ból czy miłość, nie zauważając, że uczucia
są jak woda– jeden obieg. A nic nowego już nie będzie, wszystko się stało i
tylko powtarza się, zabierając nam spokój.
Ale z drugiej strony, czy cenimy spokój.
14.08.
Pół dnia szykowania wymyślnego
obiadu, pół dnia rozmów z rodzicami, z Jerzykiem. Jestem wyczerpana.
15.08.
Wolne. Książki. Filmy. Powtórka „Odrobiny chaosu”, którego nie mogę
nie obejrzeć, jak już trafię. To jest terapia i profilaktyka dla mojej duszy.
Przyjechała paczka z Londynu pełna ubrań i innych klamotów. Ale też dwa piękne
albumy: Marilyn Monroe Metamorphosis i Hollywood Dogs. Jerzyk dorzucił London
pride, nasze nowo polubione piwo.
Wróciła Zosia, zadowolona. Ale też zadowolona, że wróciła.
16.08.
Chciałam o pracy napisać, czy o
czymś innym, ale muszę o „Braciach”. Zagrany bez jednej fałszywej nuty
(Maguire, Gyllenhaal, Portman oraz wspaniała Madison jako starsza córka).
Pokazuje krok po kroku proces obumierania. Ja wiem jak to jest i mogę śmiało
napisać, że zostało oddane samo sedno. Znakomity film, obowiązkowy.
17.08.
Szalone zakupy w Zalando, wyrzuty
sumienia łagodzone tym, że głównie dla Zosi i Jerzyka, oraz poczuciem
bezpieczeństwa, bo przecież w każdej chwili można dokonać zwrotu.
18.08.
Praca, wizyta u ortodonty Zosi,
zakupy, jedzenie i film. Bardzo piękny film o miłości, żadna tam romantyczna
komedia. Znowu los, przypadek, chwila, z której potem czerpiemy wspomnienia, te
dobre (Francuska suita).
19.08.
Czeka mnie wizyta u okulisty, coraz gorzej widzę.
Czeka mnie wizyta u ginekologa, strasznie dawno już nie robiłam
cytologii.
Czeka mnie wizyta u onkologa, powinnam być na kontroli w lipcu.
Czeka mnie starość i śmierć.
20.08.
Ktoś zapytał, jak mi jest. Pod warstwami ochronnymi, gdzie musiałam
się schować, latami doświadczeń, zwłaszcza gatunkowo cięższymi, udawaniem, bez
którego nie da się żyć, ale z dziećmi, psami, książkami i filmami jest mi
dobrze. Nie walczę ze sobą.
21.08.
Porywisty wiatr, nagłe chmury,
zwaliste i ponure. Czuję jak mnie otacza i wciąga nieuchronnie fala smutku. A na
smutek najlepszy jest Charlie Chaplin. Sprawdził się i tym razem.
22.08.
Poniedziałek. Kupiłam torebkę.
Torebka jest dobra na wszystko. Stoi sobie i kwitnie.
23.08.
Tolerancja na narzucanie mi zdania
spadła do zera. Także na apodyktyczne opinie. Na wszystkowiedzę. Na
nieuzasadnioną pewność siebie. Na uzasadnioną nadmierną pewność siebie.
24.08.
Liczba ofiar trzęsienia ziemi we
Włoszech rośnie z godziny na godzinę. Patrzę na zdjęcia i amatorskie filmy ze
zniszczonych miejsc. Ich cichy obraz z lotu ptaka, scenografię dramatu,
nieodwracalny koniec. Było i nie ma, królestwo entropii. A wielu tych, co
przeżyli, umarło.
25.08.
Można poznać kogoś i nie zwrócić
uwagi, przejść nad tym. A można zostać nowym poznaniem poruszonym i czuć prostą
radość porozumienia.
26.08.
Ostatnie dni są pełne
skomplikowanych emocji. W takiej sytuacji idę do przyjaciela. Mój jest kobietą:
mądrą, wyrozumiałą, ale sprawiedliwą, która słucha, rozumie i szanuje. Praktycznie
niemożliwe, a jednak.
27.08.
W moim mieszkaniu lista drobnych
usterek, a w moim telefonie numer do pana Waldemara. Pan Waldemar jest
antidotum na techniczne kłopoty. W kwestii zepsutej spłuczki (pływak, zawór
spłukujący J),
niedomykającego się okna, byle jak podłączonego oświetlenia w kuchni. Przywraca
spokój ducha i ład we wszechświecie.
28.08.
Obiad w Patataj. Niedziela. Przepiękny,
gorący dzień, niebo bezchmurne, leniwie brzęczą owady (w bezpiecznej
odległości), kogut pieje, dobre jedzenie, dobre wiadomości (wyniki Zosi
idealne), nikt się nie spieszy, wszyscy w dobrych humorach, wszelkie inne,
chętne do zakłócenia spokoju sprawki upchnięte w skrzyni, której wieko
zatrzaśnięte, a klucz wyrzucony.
29.08.
Czy ktoś pamięta, że kilka dni
temu zginęło ponad trzysta osób, a kilkaset zostało rannych? Nie ma tu mądrej
refleksji, wszystkie są bezduszne i egoistyczne.
30.08.
Nowe zajęcia plastyczne Zosi.
Dużo profesjonalnej wiedzy, technik. Chciałabym, żeby korzystała jak najwięcej.
Mimo tego, przechodzi obok wielu rzeczy, zupełnie ich nie dostrzegając. Nie
można wszystkiego. I właściwie skąd pewność, że moje widzenie jest dla
niej wystarczające. A ona zapewne odkryje to, czego ja nigdy nie poznałam.
Tyle trzeba pokory.
W osiedlowym zieleniaku:
- Ile ten kalafior?
- Pięć złoty.
- Silwuple.
- Mersi. Myśli pan, że ja nie wiem co pan do mnie mówi?! (hau hau hau!)
- Kobieto! Przecież ja nic takiego nie powiedziałem!